Na tej czereśni czerwień, na jej krwawe włókna
kładą się oto w oczach mięśnie ćwiartowanym
pasmem, smugi bandaży rozwinięte, na nich
wyschnięte sieci ran, już gęstniejące w płótna
gobelinów utkanych grubym zmartwychwstaniem
purpury w nadpalonych policzkami kłótniach,
ostrzach, pogoniach, ciętych nitkach tego sukna,
gdzie strumyk krwi jak w żyłach rdzawych liści zanikł
i splątał się; w czerwieni, w tych włóknach mięsistych
za cichą kartką skóry wrą wyrwane trawy
w płonącej plątaninie, rosną w oczach iskry
ruchu i słychać szkarłat ścieranych bezprawi
w tych gałkach żyłkowanych, kiedy patrzą, bliskie,
na tej czereśni czerwień, na jej włókna krwawe.
To - najprawdopodobniej - jeden z najdoskonalszych wierszy, jakie czytałem w życiu. Utwór absolutnie niezwykły, zachwycający formalnie, obsypany poetyckimi zabiegami jak cesarska korona złotem, o przepięknej frazie, niesamowitej melodii, obrazowy aż do bólu w szalejących od pierwszego do ostatniego wersu źrenicach. A przede wszystkim: nie mam pojęcia, o co w nim chodzi.
Jeśli zechcę się kiedyś o coś szczerze pomodlić - będzie to modlitwa właśnie o zachowanie tego błogiego niezrozumienia. Niezrozumienia, które pozwala mi postrzegać ten wiersz w formie czystej, formie nieskażonej i tak skazaną na porażkę próbą interpretacji, wyniesienia z niego czegoś więcej poza porażającym, estetycznym zachwytem, porównywalnym tylko do proustowskiej sonaty Ventuila albo - bliżej moich własnych gustów i zapatrywań - schubertowskiego kwartetu o Śmierci i dziewczynie.
Nie wiem, co oznaczają metafory, obrazy zawarte w tym sonecie. Zaczyna się on z perspektywy zupełnej abstrakcji, bez żadnego "ujęcia ustanawiającego", które pozwoliłoby czytelnikowi odnaleźć się w rzeczywistości poetyckiej; od razu czereśni czerwień i krwawe włókna, które nie wiadomo, co oznaczają; natychmiast pasma ćwiartowane mięśni, natychmiast grubym zmartwychwstaniem tkane gobeliny. A dalej płonące plątaniny wyrwanych traw, szkarłat ścieranych bezprawi... Elementy natury mieszają się tutaj z nieodpowiednimi dla swoich desygnatów przymiotnikami, przymiotniki oznaczają nie to, co powinny, abstrakcje są konkretne, a konkrety abstrakcyjne. To straszny, okrutny świat; świat krwi i czerwieni, świat, w którym oczy - jedyna w miarę czytelna metafora w wierszu - są jedynym znanym elementem; to świat, w którym się tylko patrzy.
Patrzmy na ten wiersz, nigdy go nie czytajmy. Nie próbujmy nawet go przeczytać; jeśli się uda, zniszczymy coś. Przeprowadzimy brutalne morderstwo na świecie, który Barańczak w tych czternastu wersach stworzył; będziemy winni semiotycznego zabójstwa. Po prostu tego nie róbmy. Patrzmy.
Nie moge sie oprzec wrazeniu, ze ten wiersz to koslawa/nowoczesna proba uzyskania psychologicznego efektu - jak z wiersza Baczynskiego "Niebo Zlote...
OdpowiedzUsuń