Replay - ze światem raz na zawsze. Podsiadło onewierszstand.

Magda zakłada pończochy samonośne

Jej ruchy są obiecujące jak tytuł tego wiersza,
to poruszenia zwierzęcia,
po którym już widać, że da się oswoić,
chociaż jeszcze biegnie i podrzuca głową.
Rozciąga pończochę, naciąga, puszcza
i gumka z koronką pewnie, po królewsku zaciska się na udzie.
Ten gest mówi: rozprawiłam się ze światem raz na zawsze.
O, słodyczy nieprawd! Wstaje i idzie, a światło czepia się
jej skóry. Tytuły jej e-maili też są obiecujące:
„Poszukiwacze złota”, „Z Tobą, o Tobie”,
„W czymś zupełnie innym”, „Przenoszenie uwagi”,
„Oddychanie” i ten „Bylibyśmy pierwsi”.
 

Powiedzcie dziennikarzom, że zdarzenia muszą się odstać.
Kiedy się kochamy, często nam się zdarza
długo patrzeć sobie w oczy i to daje światu jakiś
punkt zaczepienia. Gdyby jej uda oplotły moje biodra
jak korzenie kamień, gdybyśmy nie przestali, gdybyśmy
nie odpowiadali na pukania w sprawie zmiany ręczników,
gdyby nas nie znaleziono i gdyby się nie dało
oderwać nas od siebie, bylibyśmy pierwsi
.

Najgorsze jest to, że ona stale jest. Stoi i ręka po nodze, delikatnie, pod włos (którego nie ma, bo może Magda to nie tylko mżawka i światło, może Magda to gładkość?), ciągnie. A pończocha za ręką, opornie, choć ślisko, hop – układa się. Przez chwilę ścisk. Ciśnienie opada. Rozkłada wiotki ciężar. Leży i żyje, a i to tak łatwo można przerwać. (St)ale jest.

Były maile, a w nich sreberka, złotka – takie zlepki liter, którym do obrazu jest tak blisko jak do Żabki z każdej uliczki miasta (niezależnie od tego, gdzie mieszkasz, Czytelniku). Da się je przywołać – etykieta Magda. Może z nazwiskiem, ale po co , skoro Magda jest raczej jedna. Nawet, jeśli Magd byłoby kilka, w tym momencie – w momencie play włączanej obserwacji, kadr obejmuje tę naszą.

Później wstaje i idzie. 
Więc jeszcze raz. Stoi i ręka po nodze, delikatnie, pod włos (…)
Jest, bo została
obrazem, który da się odtwarzać, ciągle gwałcąc replay (języku postów, pozdrawiam!). To jest pierwsza zwrotka.
Gdybyśmy się zatrzymali jednak tylko przy niej, czy byłoby tak rzewnie? A skądże! Dobrze
jest mieć taką kobietę, która zakłada pończochy, jakby się rozprawiała z całym bożym światem. Dobrze mieć taką Magdę, o której jest w każdym zdaniu. Od której maile nie są pod Magdą. Przychodzą, gdy klikniesz odbierz. Przychodzi, gdy powiesz rozbierz. I tak dalej.
Sprawa się (od)stała. Więc zamiast i tak dalej, wspomnijmy tym podobne. Bo istnieją straty – choćby pieniędzy
w fontannach, do których się nie wraca. I w ludziach – te są podobno największe. A jak być z nimi na gładko? Łagodzić dobrym trybem. W końcu nostalgia jest łatwiejsza od twardego smutku. Bylibyśmy pierwsi – to prawie nadziejne. Bo gdyby nie jeden ruch, albo brak ruchu, to to by było już – prawie. Prawda? Bylibyśmy pierwsi?




Skok przez płotki - parę słów o "Skoku w dal" Jerzego Kronholda

***   
Wybacz
jechałem
zbyt szybko
w obszarze zabudowanym
gdy wyskoczył
ten wyżeł
nie było ratunku
poszła chłodnica
widziałem w lusterku jak wił się
nie powiedziałem ci
ze strachu i że
uciekłem
że uciekam
przed tym
do dziś

Skok w dal okazał się książką wyjątkowo fortunną zarówno dla autora, jak i wydawcy, ponieważ zgarnął nominacje do większości liczących się nagród w kraju: Nike, Szymborskiej, Silesiusa, Miasta Warszawy – tylko Gdynia, pokazując kawał solidnego, historycznie chyba uwarunkowanego rozsądku, nie dała mu się uwieść.  Jest to o tyle niepojęte, że tomik nie prezentuje sobą chyba żadnej wartości, którą mógłbym kojarzyć z szeroko rozumianą dobrą poezją najnowszą.

Większość wierszy w Skoku w dal jest oparta na koncepcie; nie barokowym, ale lingwistycznym, rodem z lat 70. I można by pewnie wybaczyć tę anachroniczność, która w niektórych środowiskach staje się nawet poetycką modą, gdyby nie to, że te koncepty są najzwyczajniej na świecie słabe, żeby nie powiedzieć: cienkie jak wędkarski przypon. Bo naprawdę, oparcie wiersza na frazeologizmie „porywać się z motyką na słońce” w kontekście uprawy kwiatów pozostałych po zmarłej żonie, albo ujmowanie żałoby poprzez porównanie podmiotu do chrząszcza leżącego na grzbiecie nie sięga szczytów kreatywności, ani nawet pagórków pomysłu. Jest po prostu banalne. 

Aby oddać sprawiedliwość autorowi, można się zastanowić, czy ta banalność nie jest właśnie zaletą tomu; otóż nie. Banalność może być atutem, kiedy idzie w parze z rozbudowaną albo ciekawą, obrazową metaforyką, kiedy w wierszach „coś się dzieje”, kiedy bąbelkowa folia słowa uzupełnia pustawe pudełko konceptu, tak jak to ma miejsce np. u Katarzyny Fetlińskiej, albo – aby uniknąć oskarżenia o przeskoczenie trzech pokoleń – we wczesnych wierszach Krynickiego. Tymczasem liryki Kronholda są zupełnie zwyczajne. Kiedy oprze się wiersz z prymitywnym konceptem na uproszczonej do bólu metodzie pisarskiej, jedyne, co w nim pozostaje, to emocjonalna szczerość: ale to o wiele, wiele za mało.

Najgorsze jednak jest to, że Kronhold ewidentnie stwierdził, że z racji wieku/stażu/liczby wydanych książek/całokształtu twórczości/znajomości z Barańczakiem/czegokolwiek innego wszystko mu wolno. I okej, prawda to przecież, że starość ma swoje prawa nie gorsze od praw młodości; problem w tym, że autor przekracza granice nie poetyki, ale dobrego smaku. Mówię tu oczywiście o słynnym miłosnym wierszu o sikaniu (List), który na (znów) banalnym, ale za to skatologicznym koncepcie próbuje ugrać chyba jakiś skandal, w tym samym stylu, w którym próbują robić to poeci trzeciego obiegu, nadrabiający braki warsztatowe nadmiarem wulgaryzmów i niesmacznych metafor. Nie wspominając o tym, że w obliczu tego wiersza oskarżanie przez Kronholda Darka Foksa o pisanie „poezji klozetowej”, co miało miejsce w trakcie festiwalu Silesius, brzmi jak jakiś sardoniczny dowcip. 

Całe lato 
                                     Joannie Zach 
Całe lato pływałem
i pisałem mejle do ciebie
niekiedy wydawało się
że jest inaczej
że piszę do kogoś innego
a do ciebie płynę

A jeśli komuś w trakcie lektury tego tekstu przyszło do głowy, że przecież nie tak łatwo jest w tym wieku pisać wiersze trafiające w gusta młodych krytyków, i to jeszcze wiersze o sikaniu, odsyłam do najnowszego tomu Genowefy Jakubowskiej-Fijałkowskiej, nota bene rówieśniczki Kronholda. Obydwa te argumenty szybko przestaną wydawać się zasadne. 


Wpis powstał dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, która dostarczyła książkę do recenzji.