Nie wypowiedziałam się ani razu
podczas ostatniej dyskusji dotyczącej najnowszej książki Tkaczyszyna – Dyckiego. A to dlaczego? Bo bardzo trudno mi jest interpretować tego autora, nie wiążąc go z konkretną jednostką
chorobową, w której okolicy – ze względu
na afektywne zainteresowania – siedzę z każdym dniem coraz głębiej.
Odwagę zyskałam dopiero na pospotkaniu, rozwijając opowieść o schizofrenii, ChADzie i innych księżniczkach. Wyszło w końcu, że ta moja opinia mogłaby być całkiem ciekawa i że czemu nic nie mówiłam wcześniej. Nie chciałam zbytnio psychologizować, bo przecież w wierszach nie chodzi tylko o odgadywanie stanów, emocji, braków, ale też o wyciąganie pewnych zabiegów, celowych form, jakichś, niezwiązanych z samą postacią autora, przemyśleń. Jak to zwykle bywa, nie chciałam mieć nawet możliwości zasiania jakiegokolwiek fermentu, a jeśli o fermencie nie mogło być mowy – to chociażby, wprowadzenia nowego ogniwa do rozmowy.
Odwagę zyskałam dopiero na pospotkaniu, rozwijając opowieść o schizofrenii, ChADzie i innych księżniczkach. Wyszło w końcu, że ta moja opinia mogłaby być całkiem ciekawa i że czemu nic nie mówiłam wcześniej. Nie chciałam zbytnio psychologizować, bo przecież w wierszach nie chodzi tylko o odgadywanie stanów, emocji, braków, ale też o wyciąganie pewnych zabiegów, celowych form, jakichś, niezwiązanych z samą postacią autora, przemyśleń. Jak to zwykle bywa, nie chciałam mieć nawet możliwości zasiania jakiegokolwiek fermentu, a jeśli o fermencie nie mogło być mowy – to chociażby, wprowadzenia nowego ogniwa do rozmowy.
W miłej atmosferze kilku przyjaźnie nastawionych osób, można się otworzyć, więc w końcu coś tam poopowiadałam. W związku z tym Michał i Wojtek stwierdzili – ciekawe co pani psycholog na to powie. Wręczyli mi Wiersze o moim psychiatrze Kotańskiego.
O tej książce można mówić dużo,
bardzo dużo! Czytało mi się znakomicie. Nie będę, jednak, pisać o całości, bo –
jak wspominał Marcin Świątkowski w pierwszym szkicu na naszej stronie – nie zajmujemy
się tutaj rozprawianiem o całych tomach. Bardziej o pojedynczych wierszach.
NA MIŁOŚĆ BOSKĄ CZŁOWIEKU
on nie wie że ja jego też nagrywam
na dyktafon
tak jak on mnie
czyli sobie pozwala czasami
na wulgaryzmy
jak ja kurwa mówię że pan musi sobie zmienić
samoocenę
to pan ta ma wykonać do kurwy nędzy
a nie mydlić nam obu oczy
kupując sobie wycieczkę do kurwa Tokio
na miłość boską człowieku
pan nie żyje wyłącznie po to
żeby robić wrażenie na psychiatrze
Relacja terapeutyczna chciałaby się tutaj obrócić do góry dnem jak dziecko na trzepaku. Uparcie jednak jej to nie wychodzi. Kreatywny pacjent postanawia nagrywać psychiatrę i, tym samym – choćby pozornie – przejmować kontrolę w relacji (Zobaczcie, zaraz wam puszczę. To z zeszłego wtorku!). Próbuje pewnie pokazać, że on jest taki, a lekarz owaki. Klasycznie. Mamy wreszcie zrozumieć, kto tu rzeczywiście popełnia w życiu błędy (wiemy już, kto). Słuchając nagrania, powinniśmy odwrócić uwagę od pacjenta i jego wszelakich przypadłości. Powinniśmy skupić się na psychiatrze. Nie robimy tego jednak. Dlaczego? Odpowiedź czuje się instynktownie, nie będziemy tu nikogo unaiwniać i ogłupiać.
Ten wiersz i wszystkie pozostałe w książce w
delikatny, ironiczny, pełen dystansu, ale też całkiem prawdziwy sposób, opisują usiłowania
pacjenta i lekarza. Zadanie leczonego to pokazanie się od jak najlepszej (przecież nie choruję!) strony, psychiatry zaś; obejście wewnętrznych
zabezpieczeń pacjenta. W sposób przepyszny można sobie obserwować, jak leczony
ciągle wsypuje sam siebie. Jak bardzo
jego opowieści są niespójne, jak nieświadomie staje się po prostu zabawnym
bohaterem wierszy.
Jako studiująca psychologię, w rozmaitych ćwiczeniach (i nie tylko!), miałam okazję zasiadać zarówno po stronie pacjenta, jak i badającego, więc coś tam wiem. Wiersze Kotańskiego są dogłębnie prawdziwe, bo dokładnie opisują okołopsychiatryczny świat. Jednak prawdziwe są nie tylko dlatego. Dotykają też bardzo uniwersalnych mechanizmów. Czytając, można się poczuć jak w domu, można się poczuć rozumianym. Można dostosować te opisy do własnych myśli, które pojawiają się w nadzwyczaj zwyczajnych życiowych sytuacjach. To tak doskonale ułatwia wczuwanie się w książkę. Przeczytałam, jak na razie, raz i wertowałam z pięć, oddam ją koledze, później kupię swoją.
Jako studiująca psychologię, w rozmaitych ćwiczeniach (i nie tylko!), miałam okazję zasiadać zarówno po stronie pacjenta, jak i badającego, więc coś tam wiem. Wiersze Kotańskiego są dogłębnie prawdziwe, bo dokładnie opisują okołopsychiatryczny świat. Jednak prawdziwe są nie tylko dlatego. Dotykają też bardzo uniwersalnych mechanizmów. Czytając, można się poczuć jak w domu, można się poczuć rozumianym. Można dostosować te opisy do własnych myśli, które pojawiają się w nadzwyczaj zwyczajnych życiowych sytuacjach. To tak doskonale ułatwia wczuwanie się w książkę. Przeczytałam, jak na razie, raz i wertowałam z pięć, oddam ją koledze, później kupię swoją.
Jej, to brzmi jak reklama. I trochę jak tania
recenzja
(albo recepta?).
Może wypadało od razu wypisać coś droższego.
Ostatnio umówiłem się ze znajomym w Teatrze Nowym w Warszawie (normalnie raczej bym do niego nie trafił), czekając na niego wziąłem pierwszą lepsza książkę wystawioną na stoisku i otworzyłem na losowej stronie. To był właśnie ten wiersz. To co piszesz, że trafia i można się poczuć rozumianym. Kurwa miałem to. Kupię. Dzięki, że to wrzuciłaś, bo nie pamiętałem kto to pisał. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOj, to się cieszę, że tekst coś tam zdziałał! Pozdrowienia! ;)
Usuń