Swojego czasu zaczytywałam się w Tuwimie, Lechoniu,
Leśmianie i Słowackim. Byłam sobie smutnawą dziewczynką, która często zgłaszała
się na polskim, a co pół roku oddawała pani zadanie dodatkowe – własne wiersze.
Przy czytaniu Bzów płakałam w szkole
po wielokroć. W najróżniejszych sytuacjach dotyczących – czy to miłości, czy
nieporozumień (czasem mniej codziennych niż miłość), mówiłam Lechonia z
pamięci. Oczywiście sama sobie, więc wstydu nie było.
Mam szalony sentyment do tego wiersza. Przypomina
mi, że kurczę, warto pokazywać poezję dzieciom – niech się wzruszają, niech łzy
im ciekną po brodzie, niech owijają nimi historie swoich chłopców, dziewczyn, najrozmaitszych
przyjaciół itp, itd., cytując
klasyka. Niech się uczą, ale nie suchych interpretacji. Niech uczą się czucia
(choć trochę, troszeczkę).
Lechoń był dla mnie poetą właśnie od czucia.
Poruszał wszystko do cna. Bolał, skrobał, obracał na lewo, kazał się pamiętać.
Dużo mówił. Na przykład – to, co czujesz,
jest OK, wiesz?
Mam ulubioną książkę, nazywa się Alfabet wspomnień. Napisał ją Słonimski –
serdeczny przyjaciel JL. Lechoń jest w niej wariatem, ironistą, facetem z
poczuciem humoru – biednym, bo biednym, ale najczęściej – wesołym. Pewnego razu
między panami zaistniała pewna sytuacja (cytuję z lektury) – Po jakiejś mojej recenzji Lechoń pokłócił się
ze mną i doszło do zerwania. Przychodziliśmy do „Ziemiańskiej”, ale
siadywaliśmy osobno. Gdy płaciłem za kawę, kelner podawał mi karteczkę od
Lechonia z wyliczeniem: „Dwie kawy, cztery ciastka, numer Tygodnika
Ilustrowanego, razem złotych cztery”. Wręczałem wymienioną kwotę. Lechoń lekkim
skinieniem głowy kwitował tę transakcję i dalej nie rozmawialiśmy ze sobą.
Więc – jak widać, bywało z przekąsem, bywało z
gniewem, ze śmiesznym honorem. Z Bzów wynika,
że nie tylko. Próbę Lechoniowego czasu wygrywa, jak dla mnie, wierszowe, lekko emigracyjne, smutno plus kilka zabawnych historyjek z
życia. W pozostałych kilku jego wierszach, które jeszcze pamiętam, podmiot
bardzo się nosi - czuję, że jest go
dużo. Gniecie mnie jego, dość spora, dosadna patetyczność, którą kiedyś ogromnie
uwielbiałam. W Bzach nie ma żadnej z
tych rzeczy, jest smutek bez sensu i bez
łez.
You know, nie trzeba chusteczek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz