Tuwim, cukier, łez kawiarenki.

Kiedyś, a to nie było tak dawno temu, czytałam głównie starocie, czyli najróżniejsze słowackie, mickiewiczowskie, tuwimowskie, leśmianowskie baczyńskości. Na półce u taty w pracy jakieś sto lat temu, wypatrzyłam książkę Tuwima. Zaczęłam przeglądać, wertować, przypatrywać się fragmentom. Mówię mu w końcu; zobacz, co tu jest napisane. Napisane było to;


(…) nawet kelner poczuł litość dla niej i pomyślał: „Coś tam złego jest, trzeba podać drugi cukier tej pani, bo jej kawa zgorzknieje od łez (…)

Tata wyglądał na zdumionego i ucieszonego jednocześnie. Okazało się, że na dokładnie ten fragment zwracała uwagę moja, już dawno nieżyjąca,  babcia. Doszło do jakiegoś cudnej urody połączenia moich i babci myśli, poczucia wierszy. Niezwykłe uczucie powiązania, obecności i w ogóle (tu powinna być dygresja o tym, że babcia też była pewnym gatunkiem przypalającej obiady, roztrzepanej marzycielki, która chowała książki z wierszami pod szmatkę, którą miała sprzątać podłogę, więc – jak się można domyślić – porządek w domu bywał udawany).

Wracając do wiersza. Tuwim jest, moim zdaniem, mistrzem nienachalności, mistrzem subtelnej ironii dopiętej do ogromnej ilości sytuacji. Jak się łączy miłość z ironią, bo o miłości jest tu niewątpliwie? Łączy się naturalnie, banalnie. Tuwim pokazuje codzienną sytuację – ona w lekko histerycznej  rozpaczy, on niespecjalnie przejęty (ale się spotka, mimo nawału prac, żeby nie stracić, nie zawalić tej historii).  Pokazywanie jest okraszone, zapieczone z kruszonką smacznych słówek, określeń, dokłuć wyrazową szpilką.  Dialogi, opisy myśli, generalizacje, przerysowania. Mimo  tej ilości zabiegów, wiersz jest lekki, lotny, biegnie szybko. Tuwimowi brak, wspomnianej już, nachalności przekazu. Historia jest rzeczywiście banalna. Banalna w tym przypadku oznacza też naturalna, umiejętnie banalna, mądrze naturalna. Nie widać w niej niczego wymuszonego. Wiersz nie musi być od razu zaangażowany, skomplikowany treściowo i konstrukcyjnie, żeby chciało się go na trochę zapamiętać. Dobrze poprowadzony obrazek, dobra zwykłość, pisana w miarę z sercem i wrażliwie, trafia. Przypadkiem i nagle można się zorientować, że w zagmatwanej głowie ma się jeszcze jedno, choćby i małe, całkiem czułe miejsce.






obraz: E. Hopper, Automat, 1927


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz