Zamek
To nieważne. Kiedy mówię zbyt głośno i głos się zatacza
domyślnie. Domyślnie to nie te klawisze, którymi
porusza się gardła i struny, które brzmią na wietrze;
ja jestem grafomanka ze złamanym sercem. Poniekąd to
jest prawda na szklanej kozetce. Ale przepraszam.
Że zwymiotowałam te kilkadziesiąt prawd jakby naprędce
I teraz to wygląda, jakbym ciut cierpiała. Cierpiała
Całkiem trochę, i wymiotowała kryształy swojej prawdy
W plastikową pomarańczową miskę, trzymaną na klęczkach.
A tymczasem ja siedziałam po turecku, kolana
Podkuliwszy głupio. Aż pod szyję.
To nieważne. Kiedy mówię zbyt głośno i głos się zatacza
domyślnie. Domyślnie to nie te klawisze, którymi
porusza się gardła i struny, które brzmią na wietrze;
jest prawda na szklanej kozetce. Ale przepraszam.
Że zwymiotowałam te kilkadziesiąt prawd jakby naprędce
I teraz to wygląda, jakbym ciut cierpiała. Cierpiała
Całkiem trochę, i wymiotowała kryształy swojej prawdy
W plastikową pomarańczową miskę, trzymaną na klęczkach.
A tymczasem ja siedziałam po turecku, kolana
Podkuliwszy głupio. Aż pod szyję.
Od strony przełyku, u nasady języka, mamy specjalne
miejsce. Odpowiada, między innymi, za rozpoznawanie gorzkiego smaku. Jak
przypomina Wikipedia, pierwotną funkcją smaku jest odróżnianie pokarmów
jadalnych od trujących. Jeśli więc substancja, zdecydowanie nam niesprzyjająca, przekroczy barierę kubków gorzkich, jesteśmy troszkę ugotowani. Trucizna wchodzi do środka. Jak się
bronić? Można odruchowo.
Więc przychodzi odruch, opisany wierszem przez
Podgórnik. Po nim, powinno być lżej. Jeśli i on nie pomoże, należy zdać się na
bardziej zaawansowaną immunologię. Na przykład książkę pełną wierszy.
Miałam duży problem z wyborem tekstu, bo jak tu pisać
o Szanownej, żeby to miało sens? Z której strony ugryźć temat, żeby nie było zbyt
płytko, ale też, żeby zachować świeżość i nie zanudzać (jakichś może) stałych
czytelników? Miało być i o niej i o Cohenie, bo jest przecież wiersz Piąta nad ranem, który się powinno
czytać słuchając jednym uchem piosenki Famous
blue raincoat Leonarda. Padło jednak
na Zamek. Właśnie w nim mieści się to, co nazwałabym moją teorią na temat
Podgórnik, albo chociaż tej teorii – powiedzmy – esencją.
Jest gorzko.
Królowa poezji się dławi. Gorzkość dosięga pułapu.
Trzeba zwymiotować. Co z tego wychodzi? Kolejny wiersz. Ale wiersz inny. Nie ma
tutaj aż tak wielu podtrutych, ironicznych słówek, wzywających do nie obchodź się mną, nie patetyzuj.
Podgórnik raczej nie patetyzuje. Pisze o rzeczach
opiewanych przez innych ładnymi strofkami. Bierze je niby brutalniej, niby bardziej saute, obraca, ogląda. Nie zmusza się do delikatności, której jej też
(oczywiście!) nie odmawiam.
Jej głos ma dość wyraźne kontury. Rzadko
przyznaje się w wierszach wprost do światłocieniowania odczuć. Nie gra
domyślnością klawiszy, którymi porusza
się serce gardła i struny, które brzmią na wietrze. Stawia na te wymagające konfiguracji ustawień. Żeby je zmienić, potrzeba kilku ruchów, poruszeń. Z
Zamku zróbmy zatem zamek ruchomy, z pompą –
w końcu to dość drogi przybytek, a w środku dzieją się ważne rzeczy. Na
przykład przeprosiny bez żalu i żal, bo cała scena wygląda, jakby siedząca w nim
ciut cierpiała. Cierpiała całkiem trochę (…).
Co robić z cierpieniem? Na cierpienie zjada się tabletki. Dobre tabletki są
gorzkie. Rosnący poziom cierpienia zwiększa ilość przyjmowanych leków. Spróbujmy wziąć tych tabletek, dajmy na to,
dziesięć. Albo się zwymiotuje, albo
umrze. Na szczęście,
tutaj nie dochodzi do śmierci.
Wiersze Podgórnik balansują na granicy gorzkości i
wylewalności. W lwiej części swoich książek, Królowa się trzyma – cynizm,
ironia, dystans, rytm i rym (bo tylko
to się w końcu liczy!), pewna prześmiewczość, robią swoje. Jasne. Tak. W Zamku
widać jednak małe coś innego. Nie będę rościć sobie prawa do nazwania tego małym boję się i małym czuję. Echo
niesie się po pustych ścianach budynku. Nikt nie słyszy. Może można zatem, zaryzykować choć jedno stwierdzenie, że buńczuczno - zaczepny sposób patrzenia prowadzi w końcu do przerostu gorzkości nad treścią. Treść się wylewa, menisk wypukły pęka, nie daje rady. Powstaje tekst o smutkach i kozetkach, w którym pada coś (jednak) o prawdzie. Wiadomo, prawda może być wymyślona. Mnie, mimo wszystko, choćby i w takiej formie, zaskakuje. Nawet o nieprawdziwej trudno pisać tak, jakby
relacjonowało się fakty, nie scenerię.
niedokończony i przez to uboższy, a tak świetnie się zaczyna...
OdpowiedzUsuńjako uczennica w swoim fachu, chętnie przyjmę sugestie (naprawdę i z całą serdecznością);)
OdpowiedzUsuń