Cola Rebell
Przepijam tu wszystkie nienapisane wiersze.
Mam bzika na punkcie własnych urojeń,
że nagle wiersz zacznie pić do mnie, siedząc przy
stoliku najdalszym z możliwych. Z tyłu głowy,
której nie w głowie obrót, mimo że on woła
całkiem głośno: "Przysiądź się do mnie,
usiądźmy w końcu razem i obmyślmy koniec".
Na razie jest Auferstanden
aus Ruinen, jak hymn NRD, a dokładnie z ruin
idei ten deszcz, co spadł z wysokiego konia,
czy tam zaczął spadać z wysokiego "c"
(skala tego przedsięwzięcia istotnie molowa)
tuż za witryną. Po niewątpliwie słusznej stronie,
gdzie zagryzam wszystkie napisane wiersze
zębami mądrości wyrwanymi z nie moich stronic,
i gdzie rośnie chęć wyrwania się stąd,
jak w czołówce "Familiady".
Call Of Duty (nie Modern Warfare, jeszcze nie te czasy): strzelamy, Niemcy padają skoszeni huraganowym ogniem, okno, spacja, skok, dół, control, przykuc, strzał, strzał, strzał, reload, bieg, sprint, dół, okno, spacja, skok, granat, raz, dwa, trzy, wyskok, strzał –
podobnie działa poezja Różewicza, z tym, że zamiast spacji i controli mamy słowa-klucze, a efektem nie są skoki i przykucnięcia, tylko wrażenie nieustającego, ciągłego, niczym niezmąconego pędu słowa, który popycha autora do pisania. W tym zawiera się nowoczesność Państwo przodem – nie w powracających jak mantra tropach tekstualnych, które dla osób kilka lat starszych i kilka lat młodszych będą kompletnie niezrozumiałe, ale w ciągłym spidzie, pogoni za metaforą.
Czasem biega się po wydziale od rana, tylko po to, żeby iść do pracy na wieczorną zmianę; taki ciężki dzień usiany jest przypadkowymi ludźmi, z którymi zamieniamy dwa-trzy słowa, korzystając ze specjalnych kodów, ustalonych dla ludzi podobnych wiekiem, językiem i obyczajem. Książka Różewicza z kolei usiana jest delikatnymi ukłuciami, wyimkami z rzeczywistości, która nas otacza, zarówno zrozumiałymi dla każdego (World Trade Center) jak i dla wybranych ("ocean Twelve czy Eleven?"). Notabene, jest tu też obowiązkowe odwołanie do Pułki.
Polska myśl szkoleniowa (Pan z laptopem)
Odkąd ma prawdziwy internet - z krwi i kości
(model miast dziurawej sieci Wi-Fi), do swojego baku
wlewa litry nieprzespanych nocy, które spędza na byciu
tym, kim się jest za pieniądze. Z towarzyszami z tej samej opcji:
kawą lub herbatą - prowadzi wojnę przeciw wojnie innych,
okupując co rusz to ludniejsze portale (stopień po stopniu,
aż zostanie generałem), choć generalnie pod sobą nie ma nikogo,
nie licząc wiekowego żółwia. Jak to jest: żółw stoi czy leży,
próbując zdobyć szczyt łóżka nie wiadomo po co, ześlizgując się
ze wspinaczkowej skały (taki dzisiejszy Syzyf - urodził się
i umrze we własnym domu, z poczuciem krzywdy;
co to za życie, gdy jego długości nie można pojąć?).
Tymczasem nasz bohater bitwy na głosy w komentarzach
chce coś osiągnąć: strzela w stronę domniemanego agenta
serią bluzgów, aż mu się zacina ta jego polskość.
Studzona przez dostawcę z Zachodu, który nakłada limit
wojennych wydatków, bo tamtej staje niczym ość w gardle
na granicy porządku. Wyzywa od kacapów, banderowców;
to jest wojna, na niej ofiary nie mają prawa głosu,
co najwyżej pretensje. Po czym idzie spać (ile można
obowiązkom dotrzymywać kroku). Tam, gdzie poszedł,
oddycha równo, głęboko. Niczym żółw, któremu nie udało się wejść,
choć pracował jak mógł, by zwrócić na siebie uwagę;
nadstawiał skorupę, żeby ten w końcu miał się gdzie puknąć.
To jest męczące; to jest rażące; to jest współczesne. Nie moderne, nie postmodernistyczne, tylko właśnie współczesne, tak osadzone w rzeczywistości, w której żyjemy, że trudno tu mówić o poezji jako takiej, poezji o znaczeniu metafizycznym; nie bez powodu chyba powtarza się w tych wierszach motyw ulotki. Czegoś tymczasowego, co bierzemy do ręki, zerkamy, wywołuje w nas jakąś reakcję emocjonalną – i znika.
No i spójrzmy prawdzie w oczy – czy można uwierzyć, że Różewicz wiedział, jakiej mocy były bomby atomowe zrzucone na Hiroszimę i Nagasaki? Nie bardzo; można za to założyć zupełnie spokojnie, że w trakcie pracy nad wierszem miał pod ręką telefon, a w telefonie Wikipedię.
To mówi mnóstwo o tym tomie. A czy to dobrze? Nie wiem.
Na podstawie: Rafał Różewicz "Państwo przodem" (Fundacja Duży Format, Warszawa 2016).
Za egzemplarz przedpremierowy dziękujemy Fundacji Duży Format.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz