gdybym mówił językami laptopów i
smartfonów,
a człowieczeństwa klasycystów bym
nie znał,
byłbym jak #hasztag brzęczący,
error 404.
gdybym nawet login do ludzkich
umysłów znał,
a przez gąszcz linków, m@łp i ciasteczek
nie przedarł się, byłbym jak
hasło
do pustych serc brzmiący: łza01.
poezja wzruszająca jest
dla ludzkich umysłów i serc,
poezja pocieszeniem jest
dla ludzkiego smutku i łez,
poezja wytchnieniem jest
gdy na ludzi pada deszcz.
poezja jest miłoszem,
gdy byłem miłoszem,
mówiłem jak miłosz,
czułem jak miłosz,
myślałem jak miłosz,
a kochałem jak miłość.
login: miłość
hasło: łza01
Jak
sądzę, właśnie przeczytaliście jeden z najlepszych wierszy napisanych w ciągu
ostatnich lat – a że wierszy napisanych w ciągu ostatnich lat trochę było,
doprecyzuję: wierszy o wierszach napisanych w ciągu ostatnich lat.
Żeby
nie było zbyt enigmatycznie, zacznijmy od podstaw. Andrzej Franaszek to krytyk
literacki, literaturoznawca, autor potężnej biografii Czesława Miłosza wydanej
parę lat temu razem z równie potężnymi Wierszami
wszystkimi (1408 stron, wierszy trochę mniej, ale nie łudźcie się, to nie
jest rzecz na dwa wieczory). Andrzej Franaszek ma więc sporo do powiedzenia na
temat poezji, natomiast wiersz Macieja Taranka jest odpowiedzią na jeden z
takich komentarzy, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” dwa lata temu,
zatytułowany po prostu: Dlaczego nikt nie
lubi nowej poezji?
Nie
chciałbym specjalnie zagłębiać się w wywód Franaszka, natomiast jest coś na
rzeczy: po śmierci kanonicznych: Miłosza, Herberta, Szymborskiej, została nam
dość zróżnicowana ekipa, w której trudno wskazać (o ile jest w ogóle sens to
robić) nowego herbertoida, godnego następcę intelektualnej poezji Miłosza czy
nawet relatywnie frywolną i chociaż częściowo przystępną nową Szymborską.
Ogólnie
rzecz biorąc, nowa poezja nie jest Miłoszem.
I
to gryzie wielu krytyków i literaturoznawców, a to z kolei gryzie Taranka. I
nie tylko jego – zaręczam słowem, trzy lata polonistyki robią swoje, ale
Miłosza nie trzymam przy łóżku (jakkolwiek 1408 stron obciąża moją półkę razem
z biografią autorstwa Franaszka). Bliżej już byłoby do mojego łóżka
Szymborskiej (brzmi to coraz gorzej), na szczęście Herberta raczej też do łóżka
nie zapraszam (już kończę). Nie z tego względu, że uważam twórczość tej
poetyckiej trójcy za bezwartościową, przeciwnie. To po prostu rejestr, który z
różnych powodów będzie mnie zawsze fascynował jako polonistę, ale raczej nie
jako wolnego czytelnika.
Taranek
robi więc rzecz bardzo dobrą, bo uderza nie tyle w Miłosza, co przeczytanie
Miłosza i czytanie Miłoszem: miłoszowanie, przemiłoszowanie, zamiłoszowanie
poezji, patrzenia na poezję, czytania poezji. Robi to, grając na klasyce;
trawestuje Hymn o miłości św. Pawła,
wchodzi z ironiczną liryką roli w buty krytyka-miłoszologa akcentując niechęć
do jakichkolwiek wartościowań opartych o ideowe – a może ideologiczne –
założenie, że z klasyką, lub szerzej, PRAWDZIWĄ poezją, się nie dyskutuje.
To
zresztą zarzut, który postawił też młodemu pokoleniu poetów Julian Kornhauser,
wyrzucając poezji lat 90. bezideowość; na co trzech Marcinów: Sendecki, Baran i
Świetlicki, odpowiedziało krótko i rzeczowo:
Napisalibyśmy wiersze
pełne niezłych idei
lub jakichkolwiek.
Ale, drogi Julianie,
żadna nie stoi za oknem.
Tak, za oknem ni chuja idei
U
Taranka nie jest aż tak źle, ale zostawiam Was z tym podstawowym, wspólnym dla
obu tekstów problemem: jak rozsadzać klasykę? Jak rozmontowywać szkolny kanon,
w którym bryluje Mickiewicz, Słowacki, Herbert i Miłosz, a nie bryluje i długo
brylować nie będzie Świetlicki, Podsiadło, Sendecki i cała reszta? Resztę jest
nawet trudno wymienić bez popadania w potężną wyliczankę, ale o tej właśnie
reszcie będziemy pisać szczególnie dużo. Bo jest o czym. Bo samo czytanie
poezji ma być zupełnie inne niż to, z którego nabija się Taranek:
poezja wzruszająca jest
dla ludzkich umysłów i serc,
poezja pocieszeniem jest
dla ludzkiego smutku i łez
poezja wytchnieniem jest
gdy na ludzi pada deszcz.
Nieznośny patos klasycystycznego czytania prowadzi do trzech możliwych dróg.
Nieznośny patos klasycystycznego czytania prowadzi do trzech możliwych dróg.
1. Zostania
polonistą zafascynowanym Miłoszem, Herbertem i z obrzydzeniem patrzącym na
albumy Świetlików.
2. Zostania
antypolonistą, który poezję zastępuje w najlepszym wypadku naklejkami na
lodówkę z cytatami z księdza Twardowskiego.
3. Czytania
tak, jak powinno się czytać: żywego. Nie miłoszowego, nie herbertowskiego, nie
odgórnie skazującego wszystko, co napisane przez poetów urodzonych po 1960 czy
1970 za bezwartościowy szmelc.
I dwie uwagi na koniec: Franaszek wcale nie mówi, że to,
co po 60. czy 70. to szmelc (inna rzecz, że gdyby mówił to wprost, nie byłby w
tym osamotniony). To raz. A dwa: Miłosza też przydałoby się tak czytać, i da
się go tak czytać. I może za jakiś czas spróbuję takiego Miłosza pokazać.
I pamiętajcie: łza01. Przyda się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz