Elea. O tomie Macieja Woźniaka


 Białe szwy
wyrzeczone z rzeczy, wyżęte z obrazu
wysupłane oddechom zza pazuch 
wyprute z żytego grubymi nićmi
wyjawione ze śnijmy, wystające z idźmy 
wymijające krótkimi światłami
wytyczne apofatycznego ani ani 
wywodzące w bezmożne lądy
wycelowane w poniekądy i sponiekądy 
wydarte ze zmyślonego brulionu
wygwieżdżone zamiast neonów 
wystrzelone z cięciw rozpiętych na pudle
wyście dla myśmy jedyne cugle

Elea – to chyba miasto? Google twierdzi, że tak, że są stamtąd filozofowie (Parmenides i Zenon, Zenon z Elei, z Elei Zenon, a z Zenona chyba swobodny ton tego słowa, znajomość z nim zawarta, bo przecież było gdzieś w głowie i wystarczyło się zastanowić, a nie musiałbym go googlać). Podręcznik do filozofii z półki zdjęty, prosty, licealny, niewiele mówi: eleaci zaprzeczali istnieniu ruchu, negowali istnienie niebytu. Istnieje tylko byt. Smutny to świat, pomyślałem, w którym nie ma żadnej nadziei na niebyt. 

Elea  - czemu z niej uciekać? Czym właściwie jest ta woźniakowska Elea? Czy to jest Elea-Velia-Ascenia, była grecka kolonia, a dzisiaj zadupie gdzieś we Włoszech, czy to jakiś symbol, czy pojęcie, czy ptak to, czy nosorożec właściwie? Poeta nie bardzo udziela odpowiedzi na to pytanie, brakuje Elei w tomie o ucieczce z Elei; ale to w gruncie rzeczy nic dziwnego, przecież uciekając z Elei zostawiamy Eleę za sobą i nie ma jej już więcej, więc po co w tomie Elea? 

Elea, która z pewnością ma fundamenty filozoficzne, która osnuta jest delikatną żyłką teorii. Zbyt często w tomie pojawiają się pojęcia abstrakcyjne, nie mające nic wspólnego z codziennością, chociaż angażowane  – co ciekawe – właśnie w sytuacjach codziennych. Z tego kontrastu chyba bierze się obecna w tej książce atmosfera melancholii, nostalgii, ale nostalgii mglistej, niepewnej tęsknoty za czymś, czego nie ma – za niebytem.
Mandala dla E.
Noc, uchylona ziemia, która chętnie wpuszcza,
jej słone minerały świecą jak okna w motelu.
Siedzisz smutna na schodkach, jaśmin, zawzięty Orfeusz,
nawet na ciebie nie spojrzy i ma tylko usta.
Elea – miejsce, w którym nie ma niebytu, nadziei na niebyt, nie ma ruchu, nadziei na ruch. Wszystko stoi. Zapewne dlatego Woźniak chce z niej uciec i napisał o tym wiersze. Nic tu nie jest takie, jakie się wydaje, wszystko jest ciągłym poszukiwaniem, które jest staniem w miejscu w obrębie nieruchomego wszechświata, tylko po to, aby nie odnaleźć niczego poza tym, co jest. Egzystencjalna Odyseja. Pełna zwykłych wydarzeń o znaczeniu kosmicznym – a raczej mikrokosmicznym, bo przecież mikrokosmos w tym świecie jest makrokosmosem – skoro jest tylko byt, to mrówka staje się tak samo ważna jak gwiazda, łza tak samo jak wojna. Wszystko istnieje w dwójnasób i tym samym boli w dwójnasób. 

Elea, z drugiej strony, jest przecież piękna. Obrazowanie, metaforyka Woźniaka wkrada się boczną ścieżką na wyżyny błyskotliwości. „Nie dzban jest pełen nocy, ale noc jest dzbanem” – przedmioty i pojęcia wymieniają się tutaj nieustannie znaczeniami, tworząc – paradoksalnie – efekt ruchu. Metafory ocierają się ciężko o treść, chrzęszcząc tą nieprzystawalnością. Ale w końcu – „mówić to grać menuet ze zgrzytania zasuw”. 

Elea to przestrzeń, którą Woźniak skonstruował dla czytelnika, aby ukazać swoją własną, wewnętrzną bezsilność i apatię, świadczące o wielkiej wrażliwości, ale też przestrzeń, w którą wkracza sam czytelnik w czasie lektury. Niezależnie od swoich zapatrywań na świat i jego istotę, w trakcie lektury tego tomu na chwilę wkracza się do miejsca, w którym mrówka znaczy tyle, co gwiazda. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz