Po przeczytaniu nowego Pasewicza, doszłam do wniosku – nic nowego.
Kolejny rok i kolejna książka – najwyraźniej
spełniło się zapisane w Miejscu: zrobię
to, co zawsze, rozgadam się i nie zatrzymam wcale (Blitzkrieg). Jak zauważył Maciej Topolski, podczas
krakowskiego spotkania z Autorem, Pasewicz niespecjalnie się zmienia. Przyjmuje
formy, których możemy się spodziewać, sięgając po kolejną książkę. Nie mnie oceniać,
czy to dobrze. Zauważam i staram się nazywać te zauważenia. Znów pojawia się nieskrępowana
biologiczność przekazu – zatopienie myśli w ciele – w każdej, nawet
najmniejszej, komórce i – znowuż, obserwacyjność
małych sytuacji – w ostatnich latach czule pielęgnowana, ze stałego miejsca w
Miejscu – po lewej stronie, nieistniejącego od stycznia, baru.
Zatopione w ciele myśli są jego częścią tak, jak właściwe ciało jest ich zlepkiem. Stając się ciałem, język miejscowych wierszy, nabiera konkretnego kształtu, bardziej przystępnego zwykłemu bywalcowi pubów. Ten kształt łatwiej nam poznać, bo jest możliwy do zaobserwowania, jest realny, jest ludzki. Od śledzenia ruchów i zachowań ciał, przechodzimy do wrażeń, które te ciała przywodzą, następuje nazwanie i stopniowe wynoszenie ich, w skndensowanej wierszem formie, na coraz bardziej uniwersalne poziomy rozumienia, które mogą ulec coraz szerszej interpretacji. Można zatrzymać się na poziomie obrazka z Estery 1 (pomagając sobie WBPiCAKową okładką) i dzięki wierszom odtwarzać, już nieczynne, wnętrze. Można iść dalej, pokluczyć chwilkę i znaleźć się wyżej o kilka stopni na poziomie fascynacji procesami, które zachodzą wewnątrz każdego, kto zajmuje miejsce przy stoliku. Są pewnie tacy, którzy powiedzą, że Edward się zasiedział, że powinien się przejść, przewietrzyć. Że dosyć już mitochondriów, piwek, posiadówek, chłopców, dziewczyn i zwierzątek. Sama byłam bliska podobnemu przekonaniu. Zasiedzenie to kwestia poetyki, którą się obierze. Jak mówił ostatnio Pasewicz – to kwestia, po prostu, widzenia świata w określony, usystematyzowany (jeden) sposób.
Może właśnie o to chodzi, żeby na tej naszej małej poetyckiej trawce, wysiedzieć sobie własną przestrzeń, którą będzie widać nawet, jeśli się już wstanie?
Poza tym, siedzenie w miejscu może być przyjemne, może
być potrzebne, może być zwyczajnie ciekawe, albo – jak mówił kiedyś Jakobe Mansztajn i (w innej sytuacji) Wojciech Bonowicz, stać się świadectwem pracy myśli. Nie musi być epokowe, nie musi
stanowić przełomu. Może być ciągiem dalszym obserwacji autora, który odcina się
od powszechnego obecnie egotyzmu, zwracając uwagę na wszystko inne, co oprócz
niego, jeszcze się rusza.
Dla zaintereowanych i nieposiadających ksiażki, wrzucam Weronal, o którym miałam tu pierwotnie napisać (a było to zanim skłoniłam się do generalnych pospotkaniowych refleksji).
Weronal
Najpewniej od dźwięków, gdy zaczęły znaczyć,
gdy zlepiły się z tkanka i powietrzem, gdy
umówiły się ze światłem, że też będą świecić,
wziął się strach przed ciemnością
Dlatego zawsze masz jakąś latarkę,
może paść prąd i trzeba będzie pójść do piwnicy
albo do knajpy wpadną chłopcy,
którzy nie lubią dyskutować o cielesności języka,
walą w mordę po ludzku i narodowo.
Po ich wyjściu można dać sygnał,
że jeszcze się żyje.
Pstryk, latarko, pstryk, litero, pstryk, rozmowo.
Pstryk, krwinki czerwone i leukocyty
zdezorientowane rozmową,
schnące na szarym linoleum
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz