Zamiast czerwonych majtek Szeherezady. Kaczmarski i inne takie.

Witryny nawołują. Z okazji walentynek należy sobie koniecznie kupić czerwone majtki.  Najlepiej z koronką. Przypadł mi okołowalentynkowy post – będzie w nim jednak nie o majtkach i ciastkach w kształcie serca, chociaż przecież by być mogło.

Bardzo zależało mi na tym, żeby nie wkleić wiersza ociekającego tandetyzmami (kocham cię szalenie i się z tobą ożenię), ani takich, które są smutne jakoś dogłębnie (bo miłość jest niedostępna, odległa jak w niektórych wierszach Honeta, albo gorzka jak u Podgórnik, lub po prostu ciężka przeogromnie jak w Końcu wakacji Grzebalskiego).

Wiersze o miłości są pewnie dość trudne do pisania. Trzeba ciągle sprawdzać, czy to już nie kicz, czy już nie za dużo jest nazwane, czy przypadkiem nie cały czas mówi się ty, myślę, miłość? Może ktoś mi jakoś odpowie.

Ale nie musi. Napiszę, co myślę. Myślę sobie, że można o niej pisać mocno doznaniowo, wizualnie, bez użycia tej osoby niemalże. Miłość, czy wszelkie przejawy fascynacji, zakochania można wplatać w sytuacje z życia, w dobro, zło, niespodzianki, śróddzienne myślowe zawieszenia. Wypowiedzią chciałabym dobrnąć do momentu, w którym Wam przekażę – rozumiem to tak, że pisze się wiersze niejako przez te odczucia. A może po prostu nimi postrzega się to, co chce się potem opisać, zaznaczyć, wypunktować, uwypulić w wierszu.

Szalenie ciekawi mnie proces tworzenia, sposób postrzegania świata przez piszących. Ciekawi mnie jak widzą przez taki rodzaj odczuwania, jak im to robi wiersze, jak im to się oplata wokół głowy, wokół rąk, nóg, wszystkich pomysłów. Ten rodzaj odczuwania (miłość) ma mechanizm podobny do uzależnieniowego. W uzależnieniu najlepiej jest pod wpływem, na przykład na haju. Jeśli substancji nie ma, pojawia się craving – poszukiwanie, a później dochodzi do przykrych objawów odstawiennych. To wszystko widać w wierszach. Są takie (zmetaforyzujmy, to jasne) o haju, są o cravingu, o efektach abstynencji, o wszelkich przewrotach w życiu. I prawie wszyscy o nich piszą (mało znam poetów, którzy jakoś się do tego często nie odnoszą).  Jeden z bardzo starych filozofów twierdził, że żyjemy przecież po to, żeby się kimś opiekować, przejmować (jak zwał, tak zwał). Więc skoro to jest najważniejsze, skoro to esencja naszości, to czemu by o tym nie tworzyć sloganów w witrynach, piec serduszkowych ciastek, kręcić filmów, montować teledysków, pisać wierszy? 

Od czego się to zaczyna? Od czego zaczyna się pisanie wierszy przez/pod wpływem?
Zaczyna się najpewniej od pierwszego spotkania, od łyka, bucha, dotknięcia, spojrzenia. Pyk i działa. Do czasu, kiedy litrów, liści, rąk i oczu wystarczy. Trzeba mieć ciekawe życie lub/i ciekawą wyobraźnię. 

Rzucam kolejne pytanie - dlaczego lubimy wiersze o miłości?

Czytając smutne, możemy się w nich odnaleźć. Czytając nadziejne, również. To samo w przypadku gorzkich, wesołych, wszelkich innych. Styl może nie odpowiadać – mimo wszystko, często kupujemy jednak przekaz. Temat jest znany. Przeszliśmy już po kilka, kilkanaście uzależnień i odwyków. Rozumiemy, o co chodzi. Znane, więc  atrakcyjne.
Koniec rozważań. Planujcie sobie walentynki, jeśli chcecie. 
Zaopatrzcie się na ten czas u dobrego dealera lub lekarza, a jeśli nie ma takiego w okolicy, kupcie ciastka, czytajcie wiersze. Walentynki to tylko jeden dzień.

P.S.
Tak, wiersz też jest. Jest o tym, o czym pisałam. I jest długi, jak mój post. Dodatkowo, pozostając w tematyce, polecam Legendę o miłości Kaczmarskiego.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz