Nie mogę nie napisać o Marcinie Ostrychaczu

A miał być o nim wielki tekst, pełen szkic, podzielony na części, sto procent analizy w analizie. Może nadal będzie? Na razie – tak strasznie nie mogę się pozbyć z głowy 29 strofek o kochaniu, że nie czuję się na siłach omawiać innego wiersza.

I przyznam się szczerze, że na samym początku mam poważny dylemat – czy przepisywać te dwadzieścia dziewięć strof? Długo, nieodpowiednio na bloga. Z kolei skrót nie ma większego sensu, biorąc pod uwagę, że wiersz jest całkowicie skończony i nie da się z niego nic wykroić. Poza tym, robienie skrótu z utworu opartego na barokowym koncepcie w poincie jest trochę jak wycinanie detali z obrazów – niby coś to da, ale niewiele. Dlatego omawianego wiersza nie będzie. Szczęśliwie, jest dostępny w internecie, na stronie Wakatu: [klik]

Dodajmy – warto go znaleźć, bo ta okrutnie prosta litania ma to coś. Ja jestem początkującym literaturoznawcą, proszę państwa, zmarnowałem ostatnie lata z życia na nauczenie się, czym jest to coś i mógłbym zasypać ten tekst lawiną bełkotliwych fraz o formie i funkcji. Ba, mało tego, mam ogromną ochotę to zrobić, bo dzięki zagrzebaniu mojego wrażenia w stosie trudnych słów zamaskowałbym zgrabnie swoje pogubienie, związane z tekstem, swoje wzruszenie i emocje, które we mnie obudził. Ale umówmy się, nie ma sensu, bo wiersz i bez tego ma to coś, a to coś bez problemu każdy z państwa złapie.

Szczególnie, że w tym konkretnym wierszu ważnym elementem tego czegoś jest prostota. Cała treść utworu zawiera się już w tytule – dostajemy dokładnie dwadzieścia dziewięć strofek o kochaniu, litanię do kochania, litanię do miłości jako zbawienia. W innych miejscach tego tomu Ostrychacz popisuje się wyjątkową w dzisiejszych czasach, bo dziecinną nieco i rozbrajająco szczerą naiwnością – tam mianowicie, gdzie pisze o Puszczy Białowieskiej i ginących od ropy naftowej mewach. I w zestawieniu z tą naiwnością strofki (strofki, nie strofy!) o miłości nabierają szczególnie mistycznego charakteru – przez ułamek sekundy stają się jedyną drogą, którą widzi przed sobą czytelnik.

Te cechy, objawiające się w całej książce Ostrychacza, sprawiają, że jest to książka szczególna na współczesnym rynku. Większość wierszy, o których tu we trójkę z takim godnym lepszej sprawy uporem piszemy, to wiersze, które próbują być czymś więcej, niż poezją, albo - co gorsza - być tylko poezją i niczym więcej. Pełen bezbronnego gniewu, zupełnie różnego od tarankowego wkurwu, oraz niewinnej poetyckości, która nie stara się samej siebie zachwycić, Ostrychacz, w pewnym znanym portalu literackim publikowany z pogardliwym błędem w nazwisku, jest jednym z najciekawszych zjawisk, jakie przyszło mi znaleźć we współczesnej poezji.

2 komentarze:

  1. no i fajno
    ps. ten wiersz jest prosty czy cyniczny? chodzi mi o >magię ostatniej strofy
    ps2. ?? ?? ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się przez chwilę zastanawiałem, czy to nie jest wielka konstrukcja ironiczna - ale raczej wyklucza to lektura reszty tomu. :)

      Usuń