Dlaczego chryzelefantyna? Słów kilka o cyklu Jacka Dehnela


O Venezii albo Zuzannie i starcach, jednym z cykli poetyckich zawartych w tomie o wdzięcznym tytule Rubryki strat i zysków, miałem przyjemność pisać już kiedyś artykuł. Taki prawdziwy artykuł, naukowy, za punkty, z przypisami i książkami o wieloczłonowych tytułach w bibliografii. Nie stwierdzał on nic odkrywczego i w gruncie rzeczy nie miał większego sensu, ale dał mi okazję do refleksji: dlaczego Venezia albo Zuzanna i starcy?

Bo muszę się w tym miejscu przyznać, że właśnie od tej książeczki zaczęła się moja przygoda z poezją współczesną. Znalazłem ją kiedyś w Empiku, przeczytałem kilka wierszy z omawianego cyklu i kupiłem, po raz pierwszy w życiu kupiłem jakąś książkę współczesnego poety. Dlaczego?

Venezia…, jak sam autor twierdzi w sygnaturze, pisana była w latach 2000-2001, gdy Dehnel miał dwadzieścia lat. I faktycznie, trudno te wiersze porównywać z jego późniejszymi dziełami – są aż do przesady ufryzowane, oparte na barokowych konceptach, często rymowane, tu i ówdzie pisane nienagannym sześciostopowym amfibrachem, a tu i tam sylabiczne, słowem, doszlifowane aż do ostatniej fasetki.

Niestety, jak powszechnie wiadomo, za przerostem formy zazwyczaj idą niedostatki treści. O czym to właściwie jest, to ja nie wiem do dzisiaj, mimo wielokrotnej lektury. Coś tam na pewno jest o sztuce, jakaś refleksja nad pięknem się pojawia, nad czasem, śmiercią nawet, a więc nad przemijaniem siłą rzeczy, trochę o sakralnym wzruszeniu, a trochę o religijnej obłudzie, nie wspominając o tym, że całość może robić za rymowany przewodnik po weneckich zabytkach. Błyskotek otrzymujemy mnóstwo na wszystkich warstwach. To nie są cechy dobrej poezji.

Święta Maria Magdalena – niepokutująca

Nic w tym dziwnego, że stoi w ołtarzu - 
- rama z amorów godną jest oprawą
dla jej jedwabiów i wiotkiego ciała.

W dłoni ukryła fiolkę belladonny,
w słoju – barwiczki, wstążki, pieścidełka.
I kark schyliwszy, jak należy, wdzięcznie,
patrzy spod rzęs.

A potem, prawie się nie oglądając, 
w perłach i dąsach idzie na pustynię.
Bacząc, by sukni atłasów kwiecistych
pustynnym cierniem nie zedrzeć zbyt szybko.

Więc dlaczego? Co aż tak mnie przyciągnęło do tych kilkunastu wierszy, a potem do kolejnych cykli, kolejnych książek Dehnela? Dlaczego się tak uwziąłem na tę Zuzannę, dlaczego posiekałem ją na strzępy notatkami na temat frekwencji samogłosek? Co sprawia, że mimo pewnej archaiczności, niedzisiejszości tej frazy, ciągle do niej wracam z uporem maniaka?

Jeśli ktoś, czytając ten felieton, w oczywisty sposób oparty na koncepcie, czeka na zaskakującą, barokową pointę, to niestety mocno się zawiedzie. Długa, skomplikowana i oparta na różnych mądrych lekturach literaturoznawcza refleksja przywiodła mnie do tego tylko wniosku: te wiersze są po prostu bardzo, bardzo ładne. Naprawdę zajebiście piękne.

            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz