XXVIII. Przyjazd z Pozezdrza
ciotka która była kurierką z UPA
z niczym się nie zdradziła
nikogo nie wydała kiedy ją uwięziono
i wzięto na przesłuchanie
babcia pokazywała mi tę piwniczkę
w Lisich Jamach z której ciotka wyszła
ślepa na jedno oko bo tak ją załatwili
kuzyni z akowskiej samoobrony
i to ona w 1978 roku (przyjechawszy
do nas z Pozezdrza) zażąda
żebym rozmawiał z nią po ukraińsku
ale ja także dokonałem wyboru
Nikogo już nie zdziwi, że nowy, nominowany do Nagrody im. Szymborskiej tom Tkaczyszyna-Dyckiego gra na tych samych instrumentach, co wszystkie inne tomy Tkaczyszyna-Dyckiego: na melancholii, na tożsamości, na Wólce Krowickiej, matce-schizofreniczce, problemach z ukraińskimi korzeniami, na Norwidzie, co to był kochanką i kochankiem. Nie jest też niczym nowym teoria, że Dycki w istocie nie pisze tomów poetyckich, ale jeden wielki, długi poemat, zaczynający się w roku 1990 w Neni i innych wierszach (a sądząc po datach, umieszczanych czasem pod utworami, jeszcze wcześniej) i kończący się… no właśnie? Kiedy?
Nie wiadomo. Wiadomo, że kiedyś skończy; choćby przenosząc się do lepszego świata, poeta kiedyś musi skończyć (wybrzmiewa w moich słowach ton obsesyjny, wiem). I tutaj upatruję wyjątkowości Nie dam ci siebie w żadnej postaci: moim zdaniem, ta książka jest początkiem końca.
Tembr poetycki Dyckiego dochodzi do natężenia, w którym staje się nie tylko wstrząsający i wyjątkowy, ale wręcz miażdżący. Niszczycielski. Znów można powiedzieć, że nihil novi, że w Kochance Norwida, w Piosence o zależnościach i uzależnieniach też były teksty mocne, uderzające prosto między oczy – ale nie aż tak, nie w takim stężeniu. Schizofrenia, katastrofalna melancholia, cierpienie przekraczające dzisiejsze skale o wiele stopni, wszystko to eskaluje w wierszach Tkaczyszyna coraz bardziej, ujmowane czasem wprost, czasem metaforyzowane poprzez makabryczne doświadczenia z Ukrainy.
Jeśli miałbym szukać kompozycyjnych analogii, moim zdaniem jest to ten moment w poemacie, w którym Dante przekracza bramę piekła, Wacław odnajduje martwą Marię. Wskazuje na to też statystyczny rozkład tematyki: Dycki coraz ciaśniejsze kręgi zatacza wokół największego tematu swojej poezji, z każdej strony usiłując dotrzeć do jakiegoś niepojętego sedna; mówię oczywiście o języku. Języku, który dla nas – szeroko rozumianych ludzi młodych, wychowanych w spokojnej Europie – jest zabawą i medium, a dla Dyckiego staje się śmiertelnie poważną sprawą, do przesady poruszającym wyborem, którego dokonał w obliczu torturowanej, jednookiej ciotki.
XLIII. Piosenka o czystej postaci wiersza
z antykwariatu przyniosłem
dwie książki poetyckie
więc wszystko już było wiersze
starzeją się wraz z nami
choć upierałem się w Wólce
Krowickiej że pozostają
wiecznie młode i zawsze na swoim
wszystko już zaczerniliśmy
i powiedzieliśmy sobie co najmniej
w chujnasób (dlatego nie udzielam
wywiadów) może ten oto tekst
przyśni się komu innemu i przetrwa
w pierwszej czystej postaci
i nikt na tym nie straci
Wpis powstał dzięki uprzejmości Fundacji Wisławy Szymborskiej, która dostarczyła książkę do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz